W końcu nadchodził miły dzień, więc było jasne, że wybieramy się na przejażdżkę rowerem. Celem było ominięcie Hracholuskiej, co oznaczałoby przejechanie około 75 km. Chciałem, żeby to było wyzwanie dla mojej Mišy, ale nie miałem pojęcia, że wszyscy zgarniemy do dna, łącznie z moim przyjacielem Péti, który dołączył do nas na pierwszym odcinku trasy…
Z Pilzna w kierunku tamy Hracholusky
Trasa została podana. Miałem to zapisane na mapach przez dwa lata, ale skończyło się trochę inaczej, nawet gdy dotarliśmy do Hracholusky. Trasa zapisana tutaj do pobrania...
Od Pilzna przez Křimice, Kozolupy i Bdeněves było wspaniale. Wszędzie kałuże i błoto, nawet na drogach gruntowych. Pomyśleliśmy, OK, nie jesteśmy zrobieni z cukru, to nas nie powstrzyma. Mijamy ruiny Buben. Zejście bardzo mi się podobało, czego nie mogę powiedzieć o moich współpasażerach, którzy nie przepadają za tym i wyglądali na dość wkurzonych, co mnie uszczęśliwiło. Błąd pojawił się dopiero, gdy zjechaliśmy z zielonego szlaku. Nagle znaleźliśmy się na szlaku Ouzka nad rzeką Mže, a ścieżka prowadziła tylko pod górę, dość stromym zboczem, dość błotnistym po deszczach. więc pytam: czy wrócimy?”. Péťa, nie, wypchniemy koła. I to był błąd, jak zrozumiał Péťa. Błąd zdarzył się tutaj…
Przygotowanie do wynurzenia i mimowolnej kąpieli w rzece
Pierwsze koło (najlżejsze) dźwigałem sam. Mówi się, że lampart wnosi na drzewo co najmniej 2 razy więcej niż sam waży. Po przejściu około 30 metrów zadaję sobie pytanie: Jak ten drań to robi? Wytężając wszystkie siły i oddychając jakbym biegł „Wielką Pardubicką”, docieram do Check Point, gdzie nie ma już takiego nachylenia, więc jedno okrążenie w siodle.
Potem znowu schodzę i odpoczywam. Nagle mój Miša krzyczy: „Wypadł mi uchwyt na nawigacji”. Widzę, jak stacza się do rzeki iz trzaskiem, używając wszystkich znanych mi przekleństw, przeskakuję obok niego. Dałem jej za to klapsa w dupę podczas lotu, więc wiedziała, że musi być kara. Wykonując kolejny podwójny skok przez błoto i skały, odbijam się i wskakuję do rzeki. „Mam go” krzyczę do niej.. Mówi „świetnie, jesteś moim bohaterem”. Ale hej, żartuję. Powiedziała tylko świetnie, ale mam nadzieję, że przynajmniej pomyślała o reszcie... Potem przyszła kolej na następny motocykl i to był mój. To już było napięte. Jej rower waży ponad 11 kg. Mój ponad 12,5 kg. Ale to też wydobyłem. Potem przyszedł finał, E-bike Péťa o wadze 24 kg + spakowane kieszenie, bo nie nosi plecaka... Po kilku metrach robimy sobie przerwę. :)
Jednak krótki fragment wideo powie ci, jak to naprawdę poszło. Trochę przeklina, ale tylko grzecznie..
Mokry od pasa w dół i miło było posiedzieć i tarzać się po rozmoczonym terenie. Wyglądałam jak siedząca na mnie krowa z biegunką. Pozostali byli tylko nieznacznie lepsi. Po pokonaniu około 350 metrów w dół stromego zbocza siadamy i pijemy napoje energetyczne, które mieliśmy ze sobą. W tej ciszy Péťo mówi: „Już z tobą nie pójdę, jesteś totalnym głupcem” Uśmiecham się i odpowiadam: „A czego się spodziewałeś, kiedy wy, Czesi, pozwoliliście Słowakowi zaplanować trasę”. Roześmiał się więc i pomyślał: Tylko wtedy mogę go zabić..
Nadwyrężyłem mięsień prawego uda na tym podjeździe, więc wiadomo było, że pozostałych 50 km dzisiaj nie pokonamy, co nam tak bardzo nie przeszkadzało, bo trasa prowadziła donikąd. Najbardziej wkurzyła mnie para idąca zieloną ścieżką, którą mieliśmy iść. Ładna, czysta, kobieca, w dodatku biała, czysta koszulka i tak siedzimy, śmierdzi mi błotem i Mže i narzekam, że mam mokrą **** od rzeki...
Wreszcie kierunek tamy Hracholusky
Całą tę sekcję pokonaliśmy w około godzinę, jeśli nie więcej, plus przerwa na odpoczynek. Potem załadowaliśmy nasze zabłocone tyłki na rowery i pojechaliśmy dalej. W międzyczasie „pojawił się” kolejny stromy zjazd i udało mi się go pokonać. Mam tyłek na tylnym kole, więc myślę sobie, trochę jogi by się przydało... Míša i Péťa zepchnęli koła do końca. Péťo przychodzi pierwszy ze słowami: „Mam nadzieję, że wiesz, że cię nienawidzę”. Po kolejnym kilometrze Péťa rozłącza się i jedzie zgodnie z ustaleniami. Jedziemy dalej do Hracholuské, gdzie jemy obiad, sprawdzony sznycel z kurczaka...
Potem przyszła kąpiel. Podobało nam się to i rozmawialiśmy o wspinaczce górskiej. Straciliśmy dużo czasu na tym odcinku, naciągnąłem mięsień, ale jest w porządku. Wyrażamy zgodę na wykonanie trasy skróconej o łącznej długości ponad 45 km.
Oto zdjęcia psiaków bawiących się w wodzie :) Musiałam zrobić im zdjęcie...
I jeszcze jedna przejażdżka na paddleboardzie :)
Droga do domu była w porządku. W końcu nie ma nic gorszego, niż gdy wybierasz się na wycieczkę rowerową i zostajesz alpinistą.. Po drodze zatrzymaliśmy się w Touškovie w schronisku górskim, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Kapitan Mama i Kapitan Tata. Ale dzieci mają dziś wolne..
Następnie włóż rowery do myjni i idź do domu..
Co prawda nie zrobiliśmy 75 km, ale i tak sięgnęliśmy dna, ale w zupełnie innym miejscu niż planowaliśmy. Na pewno jeszcze raz pojedziemy tą trasą, tym razem nie zapomnimy skręcić w krytycznym punkcie na zieloną trasę, bo fajnie jest pobawić się na alpinistę, ale najpierw... jesteśmy ROWERAMI..
Komentarze
Dodaj komentarz